Rój

od Adeli
Portret Hanny i Maiana Kisterów
 
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz -dzikie pszczoły spod Monte Cassino – i to wszystko wywołało wspomnienia o wydawnictwie „Rój”, którego był Wańkowicz współwłaścicielem z Hanną i Marianem Kisterami.
Hanna była najstarszą siostrą mojej mamy Gizeli. Było to wydawnictwo bardzo prężne bowiem obaj panowie przedstawiali sobą ciekawe, oryginalne bardzo żywotne, pełne inwencji postaci. Zaś Hanna z wrodzonym sobie szykiem i wdziękiem faktycznie prowadziła wydawnictwo. Panowie oczywiście każdy na swój sposób wnosili wielki wkład do firmy. I tak pan Wańkowicz, sam znakomity dziennikarz – pisarz, wynajdował nowych autorów i prowadził odpowiednie życie towarzyskie. Marian mający świetne kontakty z ludźmi wszystkich warstw dbał o stronę edytorską.


Ale więcej wiadomości, i to z pierwszej ręki, można znaleźć w książce Hanny Kister „Pegazy na Kredytowej”.
Jako dziecko wzrastałam w atmosferze literackiej, Mama moja urodzona bibliotekarka w domu Dziadka prowadziła bibliotekę, w której były najnowsze wydania książek „Roju” i oczywiście innych wydawnictw. A mój Ojciec wspaniały stolarz i genialny samouk – oczytany i myślący w „głodzie” lektury poznał moją prześliczną, mądrą Matkę. No i musiałam zostać bibliotekarką – mając takie „obciążenie dziedziczne”.
Mural przedstawia wejscie do warszawskiego Roju (z lewej) i nowojorskiego wydawnictwa Roy ( z prawej )
 
 

Wakacyjne Migawki

Część 2

Po pracowitym końcu czerwca, lipiec i sierpień płynęły spokojnie z krótkimi wypadami na Podlasie i Mazowsze. Na Podlasiu po raz pierwszy zobaczyliśmy Podlaskie zawody w powożeniu zaprzęgami konnymi. Odbyły się na terenach Ciechanowieckiego klubu jeździeckiego "Gepard". W części dla amatorów w klasie zaprzęgów jednokonnych startowały bardzo rożne konie- poczynając od olbrzymich i silnych koni pociągowych przez konie "średniej wagi" (wśród których wyróżniał się arystokratyczny biały arab - na zdjęciu poniżej) po małe urocze kucyki, z których sympatię publiczności zdobył niezwykle dzielny kucyk Leluś.


 Co jednak uderzało to atmosfera wydarzenia, które zgromadziło nie tylko pasjonatów i turystów, ale i miejscową społeczność, która pogodnie i życzliwie dopingowała każdego konia i zawodnika. Czuło się, że nie o trofea i miejsca tu chodzi, tylko o możliwość uczestniczenia i radowania się sprawnością i wyglądem koni, powozów i ludzi. Słońce świeciło i czuło się dużo dobrej energii.



Części zawodów dla profesjonalistów nie udało nam się obejrzeć, gdyż musieliśmy wracać do Warszawy, ale obiecałam sobie, że za rok przeznaczę na to wydarzenie cały dzień.
Oczywiście będąc na Podlasiu nie omieszkaliśmy sprawdzić, co u "naszych' alpak- buduje im się nowa elegancka zagroda i w jej wnętrzach je zastaliśmy.

A oto alpaka , która dopominała się o fotografie;


 a oto jej nie mniej fotogeniczna koleżanka, która jednak już nie wpychała się w obiektyw:


Tym razem nie odwiedziliśmy Podlaskiego ogrodu ziołowego w Korycinach, który stale się rozbudowuje i rozwija


Nadrobimy to innym razem.
A tymczasem dookreślam swój pomysł na styczniowe spotkanie i gdy potencjalni prowadzący wyrażą zgodę/ zainteresowanie będę mogła to wydarzenie tutaj zapowiedzieć. 

Od Eli: Wakacyjne Migawki

część 1

Czerwiec zakończył się realizacją mojej inicjatywy dotyczącej storytelling'u- dzieki uprzejmości klubu Chłodna 25 oraz zaakceptowaniu idei i zaproszenia przez mistrzynię zen Rosi Sunyę Kjolhede i bajarza Michała Malinowskiego. Wydarzenie miało swoją stronę - bjarstwozen.blogspot.com w powiązaniu ze stroną buddyzmzen.pl ośrodka w Falenicy, a to dzięki uprzejmości i pracy Sandry z tegoż ośrodka. Przemieniająca świadomość moc opowieści jest ciągle wykorzystywana przez buddyzm zen, ale na szczęście poza tym nurtem też są osoby, które tradycje bajarstwa, opowiadania (choć zaniedbane obecnie w kulturze zachodniej) zachowują dla potomnych - tak jak Michał w swoim Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści w Czarnowie koło Konstancina (od 2014 Michał jest członkiem Rady ds. Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, więcej szczegółów na stronie muzeum- mubabao.pl).
Poniżej dwa zdjęcia z wydarzenia.



Cieszy mnie, że dzięki kunsztowi Rosi i bajarza (którzy ponadto wybrali dynamiczną formułę „bajarskiego dialogu”) publiczność wydawała się być bardzo zadowolona mimo doskwierającego upału.
Mam pomysł na kolejne spotkanie tym razem tylko bardzo pośrednio związany z opowieścią i może pokuszę się o realizację w styczniu, kto wie....

Od Adeli: Dzikie pszczoły na Monte Cassino

In memoriam Jóżefa Stypy – mojego Taty żołnierza gen Andersa

„Czerwone maki spod Monte Cassino” pieśń – „hymn” mojego dzieciństwa i mojej młodości – mój Tata – stolarz, człowiek nieprzeciętnej inteligencji i kultury osobistej – także Karpatczyk żołnierz Andersa. Oczywiście często ją śpiewaliśmy (Tato miał przepiękny głos) prawie szeptem, ale zawsze z niezmiennym wzruszeniem. Szeptem bo był „zły” czas i czasem można było mieć wielkie nieprzyjemności tak jak za „Czerwony pas” czy „Bradiagę”.

Ojciec miał wielki dar opowiadania, wielokrotnie słuchałam Jego wspomnień i nigdy nie miałam dosyć. Naszym wielkim marzeniem było: pojechać do Włoch na Monte Cassino i wspólnie przeżyć tam zdarzenia, które były Jego udziałem. Byłam tam z pielgrzymką niestety bez Ojca – odszedł już „na wieczystą wartę”. Wcześniej niestety nie było szansy.


Na cmentarzu Na wzgórzu Monte Cassino Msza św. była odprawiona (także w intencji Taty); w strugach deszczu – bo dorwała nas letnia burza. Płakałam, ale dzięki ulewie nie było tego widać. Potem modliłam się przy grobach kolegów Taty, którzy tam zostali. Między innymi nad grobem przyjaciela Ojca dr Grabnera, w kwaterze żołnierzy polskich żydowskiego pochodzenia. Doktor Grabner zginął w zbombardowanym przez Niemców namiocie szpitalnym razem z rannymi i personelem medycznym. Niemcy „nie zauważyli” na namiocie wielkiego czerwonego krzyża. To smutne, że kwatera ta nie jest wspominana, ale wielu rodaków „zapomina”, że leżą tam żołnierze polscy żydowskiego pochodzenia, którzy Byli i czuli się POLAKAMI.

A potem wracając do autobusu „męczyłam” Tatusia o znak, że jest przy mnie… i tu muszę opisać zdarzenie opowiedziane przez Niego.

Pewnego dnia po morderczym niemieckim ostrzale artyleryjskim żołnierzy zaczęły atakować dzikie pszczoły, wszyscy biegali, wrzeszczeli, a one cięły. Tylko mój Ojciec spokojnie zaczął szukać przyczyny. Jako stolarz i drzewiarz oraz znawca i miłośnik zwierząt odnalazł powód zdenerwowania roju. Któryś z pocisków odciął część drzewa gdzie była barć pszczół; a impet odrzucił tę część do jednej ze studni wraz z królową roju. Tata spokojnie, wbrew zdenerwowanym kolegom obawiających się o niego, wyjął część drzewa z królewską barcią i przymocował do dawnej siedziby. Oczywiście, kiedy dzikie pszczoły już miały bezpieczną królową uspokoiły się i powróciły do barci. Taty żadna pszczoła nie ucięła i mnie pszczoły nie tną.

Wróciłam do autobusu i oto na okienku obok mojego miejsca „chodziła” dzika pszczoła z Monte Cassino. Większość osób zdenerwowana chciała ją zabić. Powiedziałam wtedy, że to moja pszczoła podstawiłam jej spokojnie dłoń i ona weszła. Podsunęłam rękę do okienka i pszczoła z Monte Cassino odleciała.

O Książkach

od Eli
 
Zgodnie z obietnicą tym razem o książkach. Wybrałam książki, które choć są dla dzieci i nam dorosłym będzie przyjemnie czytać.
 
Na początek książka Danuty Parlak z ilustracjami Marty Pokorskiej „Pan Mruczek i mysia rodzina.”
 

Cenię ją zarówno za tekst - ciepły, dowcipny, twórczy - jak i za ilustracje, z których jedną tutaj wybrałam:
Kot nie jest wcale głównym bohaterem, to postać przyjaciela rodziny mysiej, i to jej perypetie stanowią trzon opowieści. Akcja jest wartka i wciągająca, a ja poczułam bratnią duszę w Panu Myszy - smakoszu (w przenośni i dosłownie) książek. Podzielam jego odczucie o degradacji ksiązki przez stosowane w masowym handlu formy sprzedaży.

Inna książką, którą chciałabym polecić idąc po linii „mysiej”, dla czytelników dobrze lub średnio znających język angielski, jest „That Pesky Rat” Lauren Child:
 

Postać szczura, który chciałby wreszcie mieć dom i własciciela jest wzruszająca, choć sama książka jest (jak chyba wszystkie ksiązki tej autorki) dowcipna w wartswie tekstowej i ilustracyjnej.

Książka jest świetna dla dzieci, dla których angielski jest ojczystym językiem.

W przypadku dzieci polskich w wieku od 9 lat wzwyż, znudzonych lub niechętnych typowym szkolnym metodom nauki angielskiego wspóla lektura z rodzicem lub innym dorosłym, który przetłumaczy na polski trudniejsze słowa czy zwroty, to prawdziwa frajda. Sama to wypraktykowałam i gorąco polecam. Część słów czy zwrotów w pamięci dziecka zostanie, a co najważniejsze jest to obcowanie z książką pobudzającą wyobraźnię, intelekt i wrażliwośc dziecka.

Na jednej z ostatnich stron autorka, stała współpracowniczka UNESCO, napisała parę słów o swojej drodze do pisarstwa, trudnych początkach i jak na bazie tego wszystkiego powstał pomysł książki o szczurze szukającym domu.


 

„...we should never imagine that people who have to live on the streets or in real poverty are so different from us. They have just been a lot less lucky.
 
It was this experience that inspired me to write That Pesky Rat, about a street rat who wants more than anything to find a home and someone to care for him. I told the story in Pesky's rat voice because it helps us understand what it is like to be him and how it might feel to be in his shoes. We are reminded that he is not just any rat, he is Pesky Rat- just as you are you and not just any child”

Życzyłabym sobie, aby było więcej ludzi dorosłych wrażliwych na biedę i bezdomność innych, mających tak jak i autorka świadomość, że nieprzewidziane koleje losu, czasem zwykły pech, każdego mogą postawić w takiej dramatycznej sytuacji.
 
I cieszę się,że coraz więcej mówi się o szkodach jakie przynosi system oparty na rządach rachunku ekonomicznego, gdzie gubi się inne wyższe wartości.

No ale ten wpis miał być o książkach. Bardziej refleksyjny następnym razem...

Wspomnienie o Zimie

od Eli
Kilka ostatnich niezwykle ciepłych wiosennych dni każe przypuszczać, że zima ( której w tym roku mieliśmy tak mało) chyba już nie powróci. I chociaż cieszy mnie ożywienie w przyrodzie i słoneczne dni, to jednak myślę z tęsknotą o zimowej śnieżnej ciszy. Z przyjemnością powróciłam do niektórych zdjęc zimowych z Jackowa nad Bugiem:
 

 
 

Dla mnie okres przełomu grudnia i stycznia to niezbędny czas zatrzymania. Ten czas wspominam najmilej. Chyba umiem z tego korzystać podobnie jak koty na zdjęciach poniżej- nieuwikłane w ludzkie (świąteczne) krzątaniny wykorzystują ten czas i przestrzeń dla siebie zgodnie z rytmem natury.
 



 
Zawsze udawało mi się w tym czasie wygospodarować choć kilka dni na takie całkowite wyłączenie. Unikalna okazja, bo prawie wszystkie urzędy i instytucje działają na zwolnionych obrotach i nikt (prawie nikt) nie pogania.
 
A teraz wczesna wiosna, otwarte okna, hałasy zza nich bez przeszkód dobiegające i oprócz radosnego ożywienia i pewnej ulgi - bo wszak warunki pogodowe dużo wygodniejsze - jest jednak pewien pochodzący z otoczenia niepokój. Może to niepewność- bo temperatury jednak bardzo skaczące i zdradliwe i pewnie przyroda wysila się dostosowując się do nich po względnej zimowej stabilności. Wyobrażam sobie te niepewne, nieśmiałe próby rozpoczynającej się wegetacji- a przymrozek nocny i poranny czyha. Nie jest to jeszcze radosny powrót do życia tylko ostrożne i niespokojne wprawki.

I stąd pewnie moja potrzeba przywołania zimowego spokoju w tym wpisie.
O książkach następnym razem...

Jeszcze raz - koty w książkach, książki o kotach…

od Adeli                     
Cóż uzależnienie od książek i od kotów, takie że… trudno odejść od tego tematu, tym bardziej że kot to wdzięczny temat literacki, i nie tylko literacki – podobnie jak psy i inni czworonożni (i nie tylko czworonożni) przyjaciele.
Dzisiaj zwierzęta często towarzyszą człowiekowi w miejscach kiedyś zwierzętom wzbronionym. Obecnie psy, i coraz częściej koty, „pracują” i pomagają jako opiekunowie, czy towarzyszą ludziom w ich pracy, są też terapeutami dzieci i osób starszych z problemami fizycznymi czy psychicznymi.
I właśnie takim wspaniałym „pracownikiem” bibliotecznym był rudy kot Dewey, którego losy i jego biblioteczną „służbę” opisuje Vicky Myron w książce „Dewey. Wielki kot w małym mieście”. Atrakcją opowieści są zdjęcia Dewey’a. Książką powinni się zainteresować, ci dla których kot jest jedynie i wyłącznie zwierzątkiem do łowienia myszy, który nie powinien przebywać w „ludzkich” pomieszczeniach bo jest… nieczysty, co jest to wierutną bzdurą, tak jak jest niedorzecznością niedopuszczanie dzieci do kotów. W ogóle histeria, która przez wieki panowała nad wielu – czasem nawet inteligentnymi ludźmi - oparta jest na pomówieniach i nieporozumieniach, wręcz kłamstwach. Czasem ludzie nie lubią tych pożytecznych i cudownych zwierząt – bowiem przerastają wielu z nich inteligencją i niezależnością. Ale gdy one kochają i są kochane nie ma lepszych i wierniejszych towarzyszy.
 

Terry Pratchett – znakomity pisarz literatury typu fantazy napisał znakomity „poradnik” pt. „Kot w stanie czystym. Kampania na rzecz prawdziwych kotów” z kapitalnymi, dowcipnymi ilustracjami Gray’a JolliffeA oto dedykacja autora:
„ No dobrze, dobrze.
Trzeba to załatwić.
Mimo, że książka ta
wyraźnie stwierdza,
że koty powinny mieć krótkie imiona,
które można wykrzykiwać
nocą do całej okolicy,
Kot w stanie czystym
dedykowany jest
Edypussowi.
Trudno jest znaleźć bardziej prawdziwego
 
 
 
 

Dla miłośników kryminałów, no i oczywiście kotów ukazała się seria (30 tomów) pod wspólnym tytułem „Kot który…” poszczególne tomy mają te tytuły rozwinięte np. „Kot który znał Szekspira”, „Kot który lubił Brahmsa”, itd.
Głównymi bohaterem jest dziennikarz śledczy – w stanie spoczynku – znakomity felietonista Jim Qwilleran rozwiązujący najrozmaitsze niezmiernie zagadkowe zdarzenia kryminalne, a jego asystentem, a czasami głównym detektywem jest jego niesamowity kot syjamski Koko (oficjalne imię genialnego kota brzmi Kao K’o-Kung), a ich wierną towarzyszką jest syjamska koteczka Yum Yum.
Tomów jest 30, ale warto po nie sięgać by poznać różne kryminalne przygody wspaniałego duetu oraz uroczą Yum Yum.
 
 
 
Zdjęcie z książki " Koty moje hobby"