Jesienny powrót do książek

Od Eli

Po męczącym, upalnym sierpniu łagodne wrzesniowe temeratury pozwalają wreszcie zachowac trochę energii na poszukiwania ciekawych książek.
Jedną z nich jest „ Hermelin: The Detective Mouse” autorstwa Mini Grey.



Autorka i ilustratorka zarazem stworzyła ciepłą, intrygującą historię myszy, która pomaga sąsiadom odnależc ich zguby, a nawet uchronic od śmiertelnego wypadku ich dziecko.

Mysz, która porozumiewa się z otoczeniem pisząc na maszynie krótkie listy, zdobywa uznanie jako detektyw. Nie może jednak ostatecznie się ujawnic na przyjęciu wydanym na cześc tak zasłużonego detektywa, gdyż - jak odkrywa z przerażeniem - przez ludzi zaliczana jest do szkodników. Znajduje jednak ostatecznie ludzkiego sprzymierzeńca w mieszkającej w sąsiedztwie ciekawskiej i inteligentnej dziewczynce. Jest to także opowieśc o potrzebie przynależności i o przekraczaniu uprzedzeń. Zachęcam do odwiedzenia strony internetowej Mini Grey oraz posta na Picturebook Makers, gdzie opisana jest historia powstania tej książki, z zamieszczonymi wieloma szkicami towarzyszącymi jej powstawaniu - wszystko to naprawdę cieszy oko.

Chleb

od Adeli
 I znowu wspomnienia – skojarzenia - obrazy

            W niedzielę 14 czerwca w naszej parafii pod wezwaniem Świętych Brata Alberta Chmielowskiego i Ojca Rafała Kalinowskiego na Dolnym Marymoncie w Warszawie rozdawany był, po mszy, chleb. To piękna pamiątka – bowiem brat Albert – Adam Chmielowski – podobne rozdawał w Krakowie biednym i głodnym.
            Wzięłam ten chleb i zaniosłam do domu, tu podzieliłam się nim. I zaczęło się… A wszystko od zapachu chleba. Dziś większość kupowanego pieczywa nie pachnie świeżym chlebem. A jest to zapach nie mający sobie równego. W dzieciństwie, ile razy wracaliśmy z piekarni (sklepu) z cudownie pachnącym świeżym chlebem do domu docieraliśmy z ogryzionym bochenkiem. Dla głodnego to czysta poezja.

Odnalazłam zdjęcia z wycieczki z szkolnej – w Zakopanym – tam na Kalatówkach znajduje się samotnia św. Brata Alberta a w niej przepiękny relikwiarz – dłoń trzymająca chleb.

            No, i wyobraźnia - wspomnienia ruszyła…

            Samarkanda – lata czterdzieste – wojna - wygnanie – tułaczka i… GŁÓD.
Teraz to tylko wyraz, szczęśliwie już prawie nikt nie wie – co to jest, opowiadania staruszków, nieraz zdjęcia z innych kontynentów, przedstawiają ludzi podobnych trupom. No i stąd w naszej tak zwanej cywilizacji coraz częściej stosuje się skazywanie na śmierć głodową (niestety często jest to forma „współczesnego miłosierdzia”) osób, które rzekomo nic już nie czują, czy rzeczywiście?... A umieranie z głodu i pragnienia to tortura, to ból nie do określenia…

            Ulicą starożytnego miasta – Samarkanda - posuwa się wózek ciągniony przez ludzi, bardziej podobnych do tych, których wiozą – zmarłych z głodu. Nagle z wnętrza słyszą płacz kwilenie, a może miauczenie. Zatrzymali wózek a na samej górze leżała kobieta z przytulonym maleństwem. Zdjęli oboje i ku ich uldze okazało się, że i matka i dziewczynka żyją. Zawieźli je do szpitala – wspólny grób tym razem miał dwie ofiary głodu mniej. Maleńka dziewczynka nie pamięta zdarzenia – ale zna potworny ból głodu – jest okropny, tak samo jak ból pragnienia. Trudno opisać to cierpienie zwielokrotnione torturą pragnienia.
            A zanim MAMA moja znalazła się na swoistym katafalku szukała jedzenia, a jeszcze mnie karmiła piersią. Już nie miała siły iść, i dostrzegła inną matkę sunię ze szczeniątkiem. Obie były głodne i już bardzo osłabione – a między nimi leżała skórka chleba, obie sięgnęły po nią – ale sunia miała zęby i wygrała, a ja wielokroć oglądałam ślady po zębach zdesperowanej suczki.

            Koniec wojny, gdzieś w ginących – bombardowanych Niemczech kwiecień 1945..
Dwie siostry mojej mamy Idalia i Antonina wywiezione z Powstania Warszawskiego najpierw do obozu, ale następnie oszczędni Germanie -  wykorzystywali jeńców – więźniarki do odgruzowania bombardowanych domów. Sami – jako władcy świata – nadludzie przebywali w schronach.
            Jeńcy, niewolnicy lokowani byli w piwnicach zburzonych domów, a oszczędni Niemcy (przy nich Szkoci to są niesamowici rozrzutnicy) – dostarczali rano kawałek gliniastego chleba i do  picia gorący płyn – czasami wieczorem bardziej „szczodry” ss-man znowu przynosił gorący napój. Ale to zdarzało się rzadko. Pewnego bardzo chłodnego poranka przyniesiono „jedzenie”. Idalia była bardzo głodna i stanęła przed dylematem – zjeść cały przydział, czy część zostawić do powrotu. Postanowiła przemęczyć się – podzieliła CHLEB na dwie części. Niestety po powrocie nie było już piwnicy, a co gorsze CHLEBA. Kto nie przeżył głodu nie wie jakie są to okropne cierpienia. Od tego momentu nie czyniła zapasów. Głód to okrutny nauczyciel.  

            Szanujmy tak jak kiedyś bywało wszelkie Okruszyny Chleba

„Roy Publisher” – “Roy in Exile”

od Adeli
 
         Ameryka – Ameryka
W marcu 1941 roku Kisterowie dotarli do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wylądowali w Nowym Jorku z dwiema córkami i dwoma dolarami w kieszeni. Zajęła się nimi Ciocia Helena sama w trudnych warunkach, ale z ogromnym sercem, tak jak i reszta rodziny.
W 1938 roku Hanna była w Ameryce i poznała kilku amerykańskich wydawców, którym teraz przedstawiła męża Mariana. Niestety nie udało się rozwinąć z nimi współpracy. Kisterowie musieli podjąć działania samodzielnie. Na początek wydali poezje Tuwima i Wierzyńskiego – ale było to zbyt mało na rozpoczęcie pracy wydawniczej „Roy in Exile”.
Następnie wydali Rulki Langer „The Mermaind and the Messerschmitt” (Syrena i messerschmitty), która w 1939 r. przeżyła oblężenie Warszawy – było to pierwsze autentyczne świadectwo naocznego świadka męczeństwa Polaków.  Ale powoli zaczęli rozkręcać się. Hanna zajęła się reklamą i kolportażem.


Jednak  prawdziwym przełomem było wydanie książki Zofii Kossak-Szczuckiej „Bez  oręża” powieści o św. Franciszku z Asyżu. Po wydrukowaniu zgłosili ją do Klubu Książki Miesiąca (Club Book.of the Month).
Zupełnie niespodziewanie, ku radości Kisterów powieść ta została wybrana w Klubie jako Książka Miesiąca a tym samym wydawnictwo zdobyło uznanie – a przecież dopiero rozpoczynali i to na całkowicie nowym terenie, i kiedy Ameryka przystąpiła do wojny. Aleksander Janta napisał artykuł pt. „Książka Zofii Kossak zdobyła czytelnika w Ameryce. Historia bez precedensu”.
W Roy’u wydawano wiele książek historycznych i dotyczących polskiej kultury, zawsze starano się  o przedmowy amerykańskich uczonych.
Ale życie Hanny i Mariana to także rodzina i dwie prześliczne córki Irena (Rysia) i Elżbieta (Duda). Elżbieta podjęła naukę i szybko poznawała kraj, który w koszmarnych latach przyjął wygnańców z zagrożonej ojczyzny. Skończył się strach, warkot nadlatujących samolotów  - tu można było żyć i uczyć się i być z rodziną.
Starsza Irena nieoczekiwanie znalazła się w grupie młodzieży europejskiej, która została pozbawiona swoich ojczyzn, a którą zaprosiła pani Roosevelt do Białego Domu. Tam poznała młodego Włocha Cesare Lombroso wnuka znakomitego włoskiego antropologa, twórcy antropologii kryminologicznej, i wkrótce młodzi pobrali się.
Powoli Kisterowie rozszerzali tematykę wydawanych książek. Po śmierci Mariana Hanna jeszcze wiele lat prowadziła Wydawnictwo, niestety żadna z córek nie była zainteresowana pracą rodziców. Irena została psychologiem i poświęciła się pracy z młodzieżą mającą problemy rodzinne, szkolne, itp. Elżbieta – po studiach we Francji znalazła szczęście w malarstwie

Rój wspomnień o Roju

od Adeli
1939 – świat rozpadł się; do Polski – do Warszawy weszli „kulturtragerzy” butni i bardziej jeszcze okrutni Niemcy naziści-hitlerowcy. Rozpoczęli niszczyć wszystko i wszystkich. „Panowie świata”.
1 wrzesień zastał Mariana Kistera wraz ze starszą córką Ireną (Rysią) w Paryżu, w Warszawie została Hanna z młodszą sześcioletnią Elżbietą (Dudusią). 
Szybko Hanka dowiedziała się, że cała rodzina jest przeznaczona, wraz z wieloma pisarzami, ludźmi sztuki, intelektualistami do aresztowania i represji. Nie miała ważnego paszportu by móc opuścić Polskę ale zawsze była przedsiębiorczą osóbką, talent ten kształciła przewodząc rodzeństwu (4 siostrom i bratu). Zaradności i pomysłów – często ryzykownych, nigdy jej nie brakowało. To ona głównie prowadziła RÓJ.
Rozpoczęła szukać sposobu na wyjazd do Niemiec i dalej na spotkanie mężem i córką. Dudusią. Wkrótce znalazła ryzykowne i „bezczelne” rozwiązanie. Czas uciekał i rozpoczęły się represje. Bydgoszcz stanowiła „memento”. Niemcy nie ukrywali swoich zamiarów wobec Polaków. Wydawnictwa niszczono zajmując lokale, wykorzystując je na niemieckie sklepy. Publicznie palono książki. Część książek Roju uratowali pracownicy, a szczególnie obrotna była Pola Królicka – sekretarka i wielka przyjaciółka rodziny – po wojnie moja wspaniała „ciocia”. Wieloletnia redaktorka w wydawnictwie „Czytelnik”.
Hanna w tajemnicy przygotowała plan ucieczki. Przygotowała minimalny bagaż dla siebie i Dudy – zapakowała tylko, to co niezbędne – nie zapomniała jednak wziąć katalogi wydawnicze Roju prezentujące dorobek wydawnictwa i przegląd wydanych książek z różnych dziedzin; warto zaznaczyć, że Rój wydał dzieła wszystkich laureatów Nobla - noblistów. W marcu 1940 roku późnym wieczorem udały się na dworzec Główny i wsiadły do wagonu z tabliczką Nür für Deutche. Hanka razem z Dudą weszły do pustego przedziału, i na drzwiach przylepiła kartkę z napisem „Achtung Typhus”. Niemcy byli znani z panicznego lęku przed tą chorobą, i do samego Berlina nie były niepokojone, wszystkie służby omijały przedział całkowicie go nie kontrolując…
Niebezpieczeństwo jednak czyhało nadal w Berlinie. Hanna znała świetnie język niemiecki, Nowy Sącz był w zaborze austro-węgierskim, a tam urzędowym językiem był niemiecki. Ale nadal nie miała odpowiednich dokumentów ani pieniędzy. Idąc ulicami stolicy Rzeszy znalazła wydawnictwo włoskie. Wahała się chwilę Włochy były sprzymierzeńcami Niemiec, ale w powstałej sytuacji podjęła ryzyko i weszła…
Zaczęła rozmawiać, przedstawiła się jako wydawca polski – pokazała w katalogu, że w Roju wydawani byli także pisarze włoscy i … poprosiła Marianem o pomoc by móc opuścić Berlin i by mogły spotkać się z Szczęśliwie nie był to faszysta tylko normalny człowiek, on też wiele ryzykował – ale pomógł dostać się do Kopenhagi. Po wielu przygodach dostały się do Paryża cała rodzina była w komplecie, ale Hitler „pędził” by zająć całą Europę – więc nadal uciekali; w Paryżu dołączyła do nich siostra Rena, która studiowała na Sorbonie.
Dotarli wreszcie do Lizbony skąd statkami dopływali do Ameryki. Warto wspomnieć, że akcji w ratowania rodaków z Europy szczególnie aktywni byli bracia Małcużyńscy Witold (wirtuoz gry na pianinie) i Karol (dziennikarz). Do Nowego Jorku dotarli w marcu 1941 roku.

Rój

od Adeli
Portret Hanny i Maiana Kisterów
 
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz -dzikie pszczoły spod Monte Cassino – i to wszystko wywołało wspomnienia o wydawnictwie „Rój”, którego był Wańkowicz współwłaścicielem z Hanną i Marianem Kisterami.
Hanna była najstarszą siostrą mojej mamy Gizeli. Było to wydawnictwo bardzo prężne bowiem obaj panowie przedstawiali sobą ciekawe, oryginalne bardzo żywotne, pełne inwencji postaci. Zaś Hanna z wrodzonym sobie szykiem i wdziękiem faktycznie prowadziła wydawnictwo. Panowie oczywiście każdy na swój sposób wnosili wielki wkład do firmy. I tak pan Wańkowicz, sam znakomity dziennikarz – pisarz, wynajdował nowych autorów i prowadził odpowiednie życie towarzyskie. Marian mający świetne kontakty z ludźmi wszystkich warstw dbał o stronę edytorską.


Ale więcej wiadomości, i to z pierwszej ręki, można znaleźć w książce Hanny Kister „Pegazy na Kredytowej”.
Jako dziecko wzrastałam w atmosferze literackiej, Mama moja urodzona bibliotekarka w domu Dziadka prowadziła bibliotekę, w której były najnowsze wydania książek „Roju” i oczywiście innych wydawnictw. A mój Ojciec wspaniały stolarz i genialny samouk – oczytany i myślący w „głodzie” lektury poznał moją prześliczną, mądrą Matkę. No i musiałam zostać bibliotekarką – mając takie „obciążenie dziedziczne”.
Mural przedstawia wejscie do warszawskiego Roju (z lewej) i nowojorskiego wydawnictwa Roy ( z prawej )
 
 

Wakacyjne Migawki

Część 2

Po pracowitym końcu czerwca, lipiec i sierpień płynęły spokojnie z krótkimi wypadami na Podlasie i Mazowsze. Na Podlasiu po raz pierwszy zobaczyliśmy Podlaskie zawody w powożeniu zaprzęgami konnymi. Odbyły się na terenach Ciechanowieckiego klubu jeździeckiego "Gepard". W części dla amatorów w klasie zaprzęgów jednokonnych startowały bardzo rożne konie- poczynając od olbrzymich i silnych koni pociągowych przez konie "średniej wagi" (wśród których wyróżniał się arystokratyczny biały arab - na zdjęciu poniżej) po małe urocze kucyki, z których sympatię publiczności zdobył niezwykle dzielny kucyk Leluś.


 Co jednak uderzało to atmosfera wydarzenia, które zgromadziło nie tylko pasjonatów i turystów, ale i miejscową społeczność, która pogodnie i życzliwie dopingowała każdego konia i zawodnika. Czuło się, że nie o trofea i miejsca tu chodzi, tylko o możliwość uczestniczenia i radowania się sprawnością i wyglądem koni, powozów i ludzi. Słońce świeciło i czuło się dużo dobrej energii.



Części zawodów dla profesjonalistów nie udało nam się obejrzeć, gdyż musieliśmy wracać do Warszawy, ale obiecałam sobie, że za rok przeznaczę na to wydarzenie cały dzień.
Oczywiście będąc na Podlasiu nie omieszkaliśmy sprawdzić, co u "naszych' alpak- buduje im się nowa elegancka zagroda i w jej wnętrzach je zastaliśmy.

A oto alpaka , która dopominała się o fotografie;


 a oto jej nie mniej fotogeniczna koleżanka, która jednak już nie wpychała się w obiektyw:


Tym razem nie odwiedziliśmy Podlaskiego ogrodu ziołowego w Korycinach, który stale się rozbudowuje i rozwija


Nadrobimy to innym razem.
A tymczasem dookreślam swój pomysł na styczniowe spotkanie i gdy potencjalni prowadzący wyrażą zgodę/ zainteresowanie będę mogła to wydarzenie tutaj zapowiedzieć. 

Od Eli: Wakacyjne Migawki

część 1

Czerwiec zakończył się realizacją mojej inicjatywy dotyczącej storytelling'u- dzieki uprzejmości klubu Chłodna 25 oraz zaakceptowaniu idei i zaproszenia przez mistrzynię zen Rosi Sunyę Kjolhede i bajarza Michała Malinowskiego. Wydarzenie miało swoją stronę - bjarstwozen.blogspot.com w powiązaniu ze stroną buddyzmzen.pl ośrodka w Falenicy, a to dzięki uprzejmości i pracy Sandry z tegoż ośrodka. Przemieniająca świadomość moc opowieści jest ciągle wykorzystywana przez buddyzm zen, ale na szczęście poza tym nurtem też są osoby, które tradycje bajarstwa, opowiadania (choć zaniedbane obecnie w kulturze zachodniej) zachowują dla potomnych - tak jak Michał w swoim Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści w Czarnowie koło Konstancina (od 2014 Michał jest członkiem Rady ds. Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, więcej szczegółów na stronie muzeum- mubabao.pl).
Poniżej dwa zdjęcia z wydarzenia.



Cieszy mnie, że dzięki kunsztowi Rosi i bajarza (którzy ponadto wybrali dynamiczną formułę „bajarskiego dialogu”) publiczność wydawała się być bardzo zadowolona mimo doskwierającego upału.
Mam pomysł na kolejne spotkanie tym razem tylko bardzo pośrednio związany z opowieścią i może pokuszę się o realizację w styczniu, kto wie....