Od Adeli: Dzikie pszczoły na Monte Cassino

In memoriam Jóżefa Stypy – mojego Taty żołnierza gen Andersa

„Czerwone maki spod Monte Cassino” pieśń – „hymn” mojego dzieciństwa i mojej młodości – mój Tata – stolarz, człowiek nieprzeciętnej inteligencji i kultury osobistej – także Karpatczyk żołnierz Andersa. Oczywiście często ją śpiewaliśmy (Tato miał przepiękny głos) prawie szeptem, ale zawsze z niezmiennym wzruszeniem. Szeptem bo był „zły” czas i czasem można było mieć wielkie nieprzyjemności tak jak za „Czerwony pas” czy „Bradiagę”.

Ojciec miał wielki dar opowiadania, wielokrotnie słuchałam Jego wspomnień i nigdy nie miałam dosyć. Naszym wielkim marzeniem było: pojechać do Włoch na Monte Cassino i wspólnie przeżyć tam zdarzenia, które były Jego udziałem. Byłam tam z pielgrzymką niestety bez Ojca – odszedł już „na wieczystą wartę”. Wcześniej niestety nie było szansy.


Na cmentarzu Na wzgórzu Monte Cassino Msza św. była odprawiona (także w intencji Taty); w strugach deszczu – bo dorwała nas letnia burza. Płakałam, ale dzięki ulewie nie było tego widać. Potem modliłam się przy grobach kolegów Taty, którzy tam zostali. Między innymi nad grobem przyjaciela Ojca dr Grabnera, w kwaterze żołnierzy polskich żydowskiego pochodzenia. Doktor Grabner zginął w zbombardowanym przez Niemców namiocie szpitalnym razem z rannymi i personelem medycznym. Niemcy „nie zauważyli” na namiocie wielkiego czerwonego krzyża. To smutne, że kwatera ta nie jest wspominana, ale wielu rodaków „zapomina”, że leżą tam żołnierze polscy żydowskiego pochodzenia, którzy Byli i czuli się POLAKAMI.

A potem wracając do autobusu „męczyłam” Tatusia o znak, że jest przy mnie… i tu muszę opisać zdarzenie opowiedziane przez Niego.

Pewnego dnia po morderczym niemieckim ostrzale artyleryjskim żołnierzy zaczęły atakować dzikie pszczoły, wszyscy biegali, wrzeszczeli, a one cięły. Tylko mój Ojciec spokojnie zaczął szukać przyczyny. Jako stolarz i drzewiarz oraz znawca i miłośnik zwierząt odnalazł powód zdenerwowania roju. Któryś z pocisków odciął część drzewa gdzie była barć pszczół; a impet odrzucił tę część do jednej ze studni wraz z królową roju. Tata spokojnie, wbrew zdenerwowanym kolegom obawiających się o niego, wyjął część drzewa z królewską barcią i przymocował do dawnej siedziby. Oczywiście, kiedy dzikie pszczoły już miały bezpieczną królową uspokoiły się i powróciły do barci. Taty żadna pszczoła nie ucięła i mnie pszczoły nie tną.

Wróciłam do autobusu i oto na okienku obok mojego miejsca „chodziła” dzika pszczoła z Monte Cassino. Większość osób zdenerwowana chciała ją zabić. Powiedziałam wtedy, że to moja pszczoła podstawiłam jej spokojnie dłoń i ona weszła. Podsunęłam rękę do okienka i pszczoła z Monte Cassino odleciała.