Koty w książkach, książki o kotach…

Kot zawsze fascynował, był czczony jak bóg, był niszczony jako wróg. Człowiek obdarzył to fascynujące stworzenie wieloma swoimi wadami i zbrodniami. Nawet w tak światłych stuleciach (XX-XXI) – gdzie człowiek uczony „wspiął się” na intelektualne wyżyny – stał się równy bogom … równocześnie wierzy się, że kot przynosi pecha (szczególnie czarny); przegryza gardło śpiącemu i tym podobne bzdury. W literaturze pięknej KOT to częsty bohater – fascynujący – tajemniczy – zaskakująco inteligentny i przebiegły …to super gość …
 
Mistrz i jeden z najwspanialszych twórców romantycznych – jeden z „ojców” powieści „fantazy” E. T. A. HOFFMAN [Ernst Theodor Amadeus] napisał fascynującą powieść „Kota Mruczysława poglądy na życie oraz fragmenty biografii kapelmistrza Jana Kreislera przypadkiem na strzępach makulatury zachowane”. Hoffmana określono jako mistrza prozy niesamowicie fantastycznej, który równocześnie znakomicie przekazuje swoje realistyczne obserwacje i tu - prezentuje się jako krytyk i moralista. Jest to moja ulubiona książka – wracam do niej często i zawsze z taką samą fascynacją. Książka niełatwa ale dla tych, którzy w literaturze szukają wielostronnych wrażeń jest jak źródło. No i ten KOT Mruczysław!

Inna wielce urokliwą książka, która często towarzyszy mi w trudnych, szarych chwilach jest „Kot filozoficzny” Kong Kuen Shan’a chińskiej malarki i pisarki.
 
Piękne ilustracje są urokliwym uzupełnieniem utworów pisarzy chińskich m.in. Konfucjusza, chińskich piosenek ludowych. A oto parę utworów i ilustracji z tej mądrej urokliwej publikacji.

27. PRAGNIENIE
Pracując, nigdy nie spiesz się,
Z nieważnych nie ciesz się zdobyczy.
W pośpiechu wszystko zrobisz źle,
Na marny się łakomiąc zysk,
przeoczysz, co się liczy
                      KONFUCJUSZ
 
 
10. MÓJ CHIŃSKI KREDENS
Jeśli przeznaczenie chce, abyście się spotkali,
Wasze drogi się zejdą, choćby dzieliły was tysiące mil.
Jeśli przeznaczenie nie chce, abyście się poznali,
Pozostaniecie obcy, nawet stojąc twarzą w twarz.
                     CHIŃSKIE PORZEKADŁO
 
 

Czas relaksu

Tym razem kilka wakacyjnych migawek z Domu Nad Wierzbami z Jackowa Dolnego za Serockiem.
Jak zwykle ( a byłyśmy tu wiele razy) miejsce oczarowuje:

wierzby nad rozlewiskiem Bugu:


weranda, z której można je podziwiać: 

 
malwy pod oknem:
 




No i zwierzaki:

cudny kot rozkoszujący się drzemką w fotelu na werandzie:
 


oraz psy- Misiek i jego Synek (widoczne powyżej na zdjęciu werandy), stale kręcące się wokół ludzi z nadzieją na małe conieco .Czasami wieczorami w izbie na parterze siedzimy przy stole i kominku, a mroki nocy za oknami rozświetla księżyc i... oczy psów zaglądających niecierpliwie przez okno- może, któryś z gości pozwoli im wślizgnąć się do tego domowego i jedzeniowego raju.
 


Rozmowy z gospodynią to następny kojący element pobytu. To urok, takt i ciepło gospodyni kształtuje ten dom i jego otoczenie, a nam pozwala odpocząć.
Obrazy zawieszone na ścianach salonu (w większości przedstawiają piękne okoliczne pejzaże) tworzą taką atmosferę, że najchętniej pozostałoby się tam jak najdłużej, siedząc przy kominku i czytając dobrą książkę

Ale wracać do miejskiego zgiełku w końcu trzeba.....z myślą, żeby jak najszybciej przyjechać tu ponownie.
 

Wpis lipcowy

Tym razem piszę po powrocie z Podlasia, gdzie byłyśmy wraz z Adelą. I tam zamiast pisać chłonęłyśmy powietrze, przyrodę, wąchały zioła i żyłyśmy na zwolnionych obrotach.
Doprawdy, wpisy powstają w ślimaczym tempie - dla zilustrowania zdjęcia ślimaczego śniadanka na ( podlaskiej) trawce.
 

 
Patrzyłyśmy na świat przez dziewanny i inne kwiatki. Wszytko to za sprawą ogrodów ziołowych: w Ciechanowcu-księdza Kluka, w Korycinach- Podlaskiego ogrodu ziołowego.
 
 
 
To spojrzenie w dół na świat, który mamy "u stóp" przypomniało mi książkę "Jak tata pokazał mi wszechświat" (tekst Ulf Stark, ilustracje Eva Eriksson) i ilustrację przedstawiającą chłopca zapatrzonego na ślimaka, podczas gdy tata spogląda na gwiazdy.
 
 

W ten sposób, wychodząc od wakacyjnego obrazu, doszłam do tematu bardziej konkretnego: książek, które zrobiły na mnie wrażenie. Ta akurat dlatego, że sposób w jaki chłopiec spostrzega świat jest mi bardzo bliski (no i ilustracje wydają mi się świetne). I także dlatego, że to mądra książka, którą z czystym sumieniem poleciłabym każdemu na wspólne z dzieckiem czytanie. Tym bardziej na wakcyjnej trawce.
I na koniec sympatyczny pyszczek podlaskiej alpaki:
 

A z perspektywy prawie-mieszkańca?

Jestem córką Eli i w okolice Asheville przeniosłąm się z Polski ponad dwa lata temu, by praktykować medytację w ośrodku Zen “Windhorse”. Windhorse znajduje się w Alexander - miejscowości itniejącej na mapie, lecz w rzeczywistości skłądającej się z poczty i kilkudziesięciu niepowiązanych żadną miejską strukturą domów. Alexander nie ma granic, ani nawet chodników - ot taki ZIP-kodowy byt.
Z początku żyłam w Windhorse bezsamochodowo, niemobilnie - z rzadka tylko łąpiąc podwózki do miasta. To się zmieniło. Wraz z otrzymaniem nieco stabilniejszego statusu imigracyjnego oraz czterech kółek zacząłam rosnąć na prawie przeciętnego mieszkańca tego regionu.
Bo w Asheville prawie wszyscy, jak ja, są przyjezdni. Amerykanie z rzadka spędzają życie tam, gdzie się wychowali: przeprowadzają się często, szukając czy to szczęścia, czy to pracy, tańszej benzyny czy lepszego klimatu. W przeciwieństwie do Polaków nie ciągną ku większym miastom, ale chaotycznie przenoszą się to tu, to tam, ze stanu w stan....
Ashvillanie z wyboru bardzo różnią się od nielicznych “tubylców”. Są nastawieni duchowo (znutką newageowską), ekologicznie, pro-wspólnotowo. Alternatywni i bez zadęcia. Miasto jest małe i jeśli by wybrać się na parugodzinny spacer można być pewnym, że kogoś się spotka - znajomego z tańców, sąsiadkę-akupunkturzystkę, nauczyciela jogi. Wszyscy są mili, co wcale nie jest sztuczne, choć od sklepowej uprzejmości do głębokiej więzi przebić się chyba znacznie trudniej niż w Polsce. To może ta mobilność...
I tak żyję tu sobie- we wspólnocie poszukiwaczy, w otoczeniu niesamowitej przyrodu, troszke na uboczu areny światowych wiadomości... i nigdzie się póki co nie wybieram.

Nasz pierwszy wpis

Minęły 2 miesiące od mojego pobytu w Ashville i ten czas, który upłynął, pozwolił poukładać się wrażeniom i zweryfikował ich trwałość. To dobry powód (wymówka) do opóźnienia w pisaniu.

Ashville pieknie położone miasto w Apallachach w północnej Karolinie.



Panorama zalesionych gór roztaczająca się z progu regionalnego lotniska w Asheville stanowi tak silny kontrast do ciasnoty pudełka samolotu i ciasnoty przestrzeni miejskich przy innych lotniskach na trasie podróży, że natychmiast odczułam po prostu wielką ulgę.
Miłe odczucia rozległości przestrzeni i swobody w naturze towarzyszyło mi przez cały pobyt.
Przewodnikowo można by napisac, że lotniskowa wizytówka Ashville to rozległa przestrzeń,  górskie krajobrazy i swoboda.

Z wyjątkowo długiej polskiej zimy po dwóch dniach podróży przeniosłam się do wiosennego Ashville i kontakt z przyrodą był kojący  i radosny.


Samo miasto wydawało się życ spokojniejszym rytmem niż nasza zabiegana Warszawa. Brak tłumu w sklepach, nawet w martketach, życzliwośc (nawet jesli tylko na pokaz) skutecznie zmniejszały "stres życia". Artystyczny i duchowy klimat miasta dawał się odczuć już po kilku dniach pobytu- mnogości galerii i kościołów nie można było nie zauważyc. I tak jak wrażenie swobody dawała rozległa przestrzeń, podobne wrażenie wewnetrznej swobody dawało to właśnie zróżnicowane kulturowo i wyznaniowo otoczenie i widoczna tolerancja dla odmienności.

Wycieczka poza miasto to jednak mocne odczucie odmienności przyrody- sosny, które nie pachną jak polskie, rododendrony, które sa pospolitymi leśnymi krzewami, rudy- czerwonawy odcień ziemi (w tej akurat okolicy). Barwne ptaki i większe niż polskie motyle, rozmaitość i aktywność owadów. Nawet porosty na krzakach tworzących leśne poszycie inne.



Mam wrażenie, że to zwierzę w nas bardzo szybko i głęboko odczuwa takie różnice. Odczuwa w ciele.
I to cielesne odczucie odmienności bardzo wzmacna efekt oddalenia od codzienności, więc wspomaga oddzielenie spraw zostawionych za sobą w kraju. Taki terapeutyczny wyjazdowy reset.

Z perspektywy czasu skojarzyłabym z Ashville te słowa: natura, przestrzeń, swoboda, słońce.
jest to oczywiście perspektywa podróżnika, nie mieszkańca.