od Eli
Kilka
ostatnich niezwykle ciepłych wiosennych dni każe przypuszczać, że zima ( której w tym roku mieliśmy tak mało) chyba już nie powróci. I chociaż
cieszy mnie ożywienie w przyrodzie i słoneczne dni, to jednak myślę z
tęsknotą o zimowej śnieżnej ciszy. Z przyjemnością powróciłam do
niektórych zdjęc zimowych z Jackowa nad Bugiem:
Dla
mnie okres przełomu grudnia i stycznia to niezbędny czas zatrzymania.
Ten czas wspominam najmilej. Chyba umiem z tego korzystać podobnie jak
koty na zdjęciach poniżej- nieuwikłane w ludzkie (świąteczne) krzątaniny
wykorzystują ten czas i przestrzeń dla siebie zgodnie z rytmem natury.
Zawsze
udawało mi się w tym czasie wygospodarować choć kilka dni na takie
całkowite wyłączenie. Unikalna okazja, bo prawie wszystkie urzędy i
instytucje działają na zwolnionych obrotach i nikt (prawie nikt) nie
pogania.
A
teraz wczesna wiosna, otwarte okna, hałasy zza nich bez przeszkód
dobiegające i oprócz radosnego ożywienia i pewnej ulgi - bo wszak warunki
pogodowe dużo wygodniejsze - jest jednak pewien pochodzący z otoczenia
niepokój. Może to niepewność- bo temperatury jednak bardzo skaczące i
zdradliwe i pewnie przyroda wysila się dostosowując się do nich po
względnej zimowej stabilności. Wyobrażam sobie te niepewne, nieśmiałe
próby rozpoczynającej się wegetacji- a przymrozek nocny i poranny czyha.
Nie jest to jeszcze radosny powrót do życia tylko ostrożne i
niespokojne wprawki.
I stąd pewnie moja potrzeba przywołania zimowego spokoju w tym wpisie.
O książkach następnym razem...